sobota, 14 marca 2015

Witraż z jednorożcem, rozdział 17: Zważaj na gada...



Statek wpłynął do Kingsport dla uzupełnienia zapasów i zabrania kilku pasażerów. Zszedłem na ląd. Na wszelki wypadek w cywilnej odzieży.

Kontrolę nad przystanią sprawował oficer w barwach straży biskupiej. Podszedłem do niego.

– Czy komendantem jest tu w dalszym ciągu sir Ian Sleighstone? – spytałem. – To mój znajomy z dawnych lat.

– Garnizon królewski już tu nie stacjonuje – odpowiedział. – Kingsport należy od miesiąca do biskupstwa. A sir Ian wycofał się z czynnej służby zaraz po śmierci swojego ojca. Wrócił do rodowego majątku. Nawet już zdążył się zaręczyć. Niedawno stąd wysyłał zaproszenie na ślub do jakichś przyjaciół na Islandię, zakonników z Akureiri. Dziwne, że taki rycerz jak sir Sleighstone przyjaźni się z mnichami, prawda? A wiem to wszystko, bo teraz są takie przepisy, że trzeba cenzurować zagraniczną korespondencję. Nie bardzo mi się to podoba, ale rozkaz to rozkaz.

Cóż, pomyślałem. Nie tylko cenzura, ale i profesjonalna dyskrecja, że o poziomie inteligencji nie wspomnę.

– Czy mógłbyś mi pomóc w wysłaniu krótkiej wiadomości do Sleighstone? – zapytałem.

– Owszem. Ale będę musiał ten list przeczytać, bo szanowny pan przyjechał zza granicy i płynie dalej, więc taki list liczy się jako korespodencja zagraniczna. Już mówiłem, że takie są teraz przepisy.

– Nie ma problemu – zapewniłem. – Nie piszę żadnych tajemnic, tylko parę słów, żeby sir Ian wiedział, że tędy przejeżdżałem.

Zaprosił mnie do wartowni.

Drogi Ianie – pisałem – w drodze z północy zahaczyłem o Kingsport. Miałem nadzieję, że Cię zastanę i pogadamy o dawnych czasach. A tu słyszę, że osiadłeś na dobre w Sleighstone i podobno masz zamiar się żenić! Jeśli to prawda, to serdecznie gratuluję, chociaż to strata dla naszej starej paczki z Yorku. Szkoda, że Cię nie spotkałem. Myślałem, że pośpiewamy ballady przy winie jak kiedyś. À propos, będąc na Islandii natknąłem się na oryginalną wersję ballady o jednorożcu, tej, którą często śpiewaliśmy. W tej autentycznej wersji jednorożec zginął od jadu żmii. Wszystkie inne warianty to podróbki. W tekście, który znamy z Yorku, prawdziwe są tylko dwie zwrotki, te z ostrzeżeniem.

Cóż, Ciebie tu nie ma, a do Sleighstone za daleko. Niestety nie zdążę nawet zajrzeć do benedyktynów w Castle. Wiesz, mam tam znajomego sprzed lat. Zakonnik, ale bardzo dowcipny i pomysłowy gość. Zresztą może miałeś okazję go poznać? Miał swego czasu coś do czynienia z kapelanem z garnizonu w Kingsport, nazywa się brat Klemens. Ty podobno też masz kumpli zakonników, tyle że trzymasz raczej z augustianami, prawda? Gdybyś jednak miał okazję wstąpić do benedyktynów, to pozdrów brata Klemensa. Chociaż, kto wie, może go nie zastaniesz. Tych zakonników tak często przenoszą z klasztoru do klasztoru.

Jadę na południe, w okolice, w których spędziłem wczesną młodość. Mam tam trochę spraw do załatwienia. Pewnie dość długo nie będzie okazji do spotkania. Ukłoń się ode mnie Twojej narzeczonej i pozdrów wszystkich w Sleighstone. Szczególnie serdecznie pozdrów Twoją Matkę.

Ściskam Cię,
Twój
E. Leijonstierna

Chyba dostatecznie jasno się wyraziłem, pomyślałem. Przecież Ian wie o cenzurze listów. Jednak może będzie się bronił przed złą wiadomością? Może będzie próbował sobie wmówić, że to jakiś idiotyczny abstrakcyjny żart? Nie powinien tak myśleć, ale kto wie? Lepiej, żeby nie miał żadnych wątpliwości, uznałem i dodałem postscriptum.

P.S. Na północy wpadł mi w ręce bardzo oryginalny srebrny pierścień ze szmaragdem. Miałem zamiar dać Ci go na pamiątkę, ale nie chcę go wysyłać przez posłańca. Jeśli Bóg pozwoli, to kiedyś się spotkamy i wtedy go dostaniesz.

Jeszcze raz serdeczne uściski,
E. L.

Podałem list oficerowi.

– Proszę. To tylko pozdrowienia dla przyjaciela, żeby nie myślał, że o nim zapomniałem. No i gratulacje z okazji zaręczyn.

Przeczytał i oddał mi pergamin. Zapieczętowałem go sygnetem z różą.

– Leijonstierna – odezwał się podejrzliwie. – Szwed czy Duńczyk?

– Właściwie Anglik – odparłem. – Ród mojego ojca wywodzi się z Danii, ale ja urodziłem się w Anglii i jestem lojalnym poddanym króla Haralda.

– Lojalnym – powtórzył z przekąsem. – Niedługo to z torbami przez was pójdziemy. Tu na przystani i w Castle na rynku już tylko duński słychać.

– Dziękuję za przysługę – powiedziałem. – Wszystkiego dobrego.

***

Naznaczona mi pokuta była nader łagodna. Czasem przychodziło mi do głowy, że to za mało na odkupienie moich grzechów. Ale odpędzałem od siebie takie myśli. Nie wolno kwestionować decyzji spowiednika. Spowiednik to narzędzie Ducha Świętego.

Rok w pustelni w Apeninach minął szybko. Zachowywanie milczenia przez cały rok nie sprawiało mi trudności. I tak mi się z nikim nie chciało rozmawiać.

Do Montpellier dotarłem późną jesienią. Dzień był piękny mimo listopadowej melancholii.

– Brat Edgar! – zawołał furtian. – Nic się nie zmieniłeś. Jak to dobrze, że przesłałeś wiadomość o przyjeździe. Bo zaraz po tym, jak przyszedł twój list, przyjechał tu twój znajomy z Anglii. Czeka na ciebie od paru dni.

Ian miał sporo siwych włosów na skroniach. Uściskałem go, ucałowałem w oba policzki. Usiedliśmy przy winie.

– Zabiłem tego łajdaka – powiedział. – O niczym innym nie mogłem myśleć od dnia, w którym dostałem wiadomość od ciebie. Czasem dobrze jest mieć dużo pieniędzy. Zainwestowałem w poszukiwania. Moi ludzie sprawdzali wszystkie statki z Islandii w Kingsport i Newhaven. Ale jego nie było. Zacząłem szukać w Danii. Ktoś go widział w Helsingör. Musiałem powiedzieć matce, że wyjeżdżam i nie jestem pewien, kiedy wrócę. Nie mówiłem jej o Richardzie. Chciałem odczekać. Po śmierci ojca i tak nie mogła przyjść do siebie. Ale wiesz, jak to jest z moją mamą. „Co się z tobą dzieje, synku? – spytała po jakimś czasie. – Nocami chodzisz po ogrodzie. Nie jesz. Pijesz za dużo wina. Jakieś kłopoty sercowe? Coś nie tak między tobą a Anną? A może żałujesz tych zaręczyn?”  Zapewniłem, że nie o to chodzi. Chociaż rzeczywiście nie najlepiej było na tym froncie.

„Ian – rzekła mama – zawsze byłeś uczciwy i prawdomówny. Chyba nie zrobiłeś czegoś, o czym się wstydzisz mi powiedzieć?” Przytuliła mnie. I rozpłakałem się jak dziecko.

„Ktoś cię skrzywdził, kochanie”, stwierdziła mama. A ja ryczałem jak bóbr. Chociaż właściwie bobry nie ryczą. „Nie tylko mnie. Edgara. I ciebie też – wydusiłem z siebie. – Richard nie żyje. Zamordował go ten skurwysyn. Muszę go znaleźć i zabić. Edgar też chyba jest w niebezpieczeństwie. Musiał uciekać do Francji czy Włoch. Nie zaznam spokoju, póki tego skurwiela nie zabiję”.

Mama, jak wiesz, nie tolerowała najniewinniejszych wulgaryzmów, ale ani słowem mnie wtedy nie skarciła za rzucanie skurwysynami. „Że też nie miałam żadnych przeczuć – powiedziała z namysłem. – W sierpniu raz mi się Richard śnił, ale to nie był zły sen. Bawił się z małym źrebaczkiem.” Trochę się zamyśliła. Spytała, czy ta zemsta jest konieczna. Richard nie był mściwy. Może wcale by tego nie chciał. „Mamo – odparłem – tu nie chodzi tylko o zemstę. Nie można pozwolić, żeby żmija pełzała po ogrodzie, w którym bawią się dzieci. Pamiętam, jak raz, kiedy byłem mały i bawiłem się tu na trawniku, spod krzaków wypełzła żmija. Ty akurat okopywałaś róże. Zabiłaś żmiję motyką. Ja muszę zrobić coś podobnego.”

Więcej nie protestowała. Powiedziała, że ma do mnie pełne zaufanie. I żebym na siebie uważał. „Jak się z tym uporasz – dodała – to powinieneś pojechać na Islandię. Nie wiem, jakie tam mają zwyczaje. Może Richie nawet nie ma przyzwoitego nagrobku z herbem. Pojedź, idź na jego grób, w razie potrzeby zamów kamień i zapłać komuś, żeby tam sadził kwiaty. Dowiedz się więcej o okolicznościach. Mój biedny Richie”,  też się popłakała.

Pojechałem do Danii. Parę dni szwendałem się po Helsingör. Trochę w habicie augustiańskim – dał mi go przeor w Castle – trochę w ubraniu zwykłego marynarza. W końcu łajdaka przyuważyłem. Musiałem uzbroić się w cierpliwość, bo nie wyjeżdżał bez eskorty. Urządziłem sobie punkt obserwacyjny na drzewie tuż przed bramą jego dworu. Mogłem go bez problemu zastrzelić z kuszy, ale to by nie była wystarczająca kara. Czekałem. W końcu wybierze się gdzieś w jakiejś sprawie wymagającej dyskrecji, myślałem. Piątego dnia doczekałem się. Wieczorem wyjechał sam. Ja wszystko miałem zaplanowane i namierzone. Zeskoczyłem z drzewa na siodło za nim i trzepnąłem go odpowiednio mocno w łeb. Związałem, zakneblowałem, zawiozłem do lasu. Rozpaliłem ognisko i czekałem, aż oprzytomnieje.

„Zabiję cię, bydlaku – powiedziałem, kiedy otworzył oczy. – Ale nie od razu. Mamy czas. Na początek ukarzę cię za kradzież. Pamiętasz, kradzież trucizny. Obetnę ci prawą rękę, jak to się w niektórych rejonach Skandynawii praktykuje. Ładnie zatamuję upływ krwi, żebyś mi za wcześnie nie zdechł. Patrz, ognisko ślicznie się rozpaliło. Po obcięciu ręki wypalę ci głownią oczy. To będzie kara za strzelanie z łuku do dzieciaka.”

Widziałem, z jakim przerażeniem zwraca wzrok to na mnie, to na ogień. O to mi chodziło.

„Drugą rękę ci obetnę za zatruty miecz na sądzie bożym  – ciągnąłem. – A potem będę miał pewien problem. Bo jeżeli ci rozwalę łeb za tę sprawę w Kingsport, to już nie będę cię mógł ukarać za to, o co mi przede wszystkim chodzi. Ciekawe, czy ty w ogóle wiesz, które z twoich łajdactw mam na myśli.”

„Zrobię tak – powiedziałem po chwili. – Będę wielkoduszny i daruję ci Kingsport. Byłem komendantem, a ty mi narobiłeś dużych kłopotów w garnizonie, ale to ci wybaczam. Za zabicie księdza, zbezczeszczenie kościoła i Najświętszego Sakramentu niech cię Pan Bóg sądzi. Teraz się zastanówmy nad finałem.”

Wiesz, naprawdę nie byłem pewien, czy on wie, o co mi chodzi. Te poprzednie historie godziły we mnie: śmierć Erlinga, sąd boży też, bo dotyczył udowodnienia mojej niewinności. Więc na pewno myślał, że chcę się za to zemścić. Ale czy taki łajdak mógł rozumieć, co mnie łączyło z Richardem?

– Pewnie nie – wtrąciłem. – On miał specyficzne wyobrażenia na temat męskiej przyjaźni.

– Wyjąłem mu knebel – mówił dalej Ian. – Zapytałem, czy wie, jaki jest główny motyw mojej akcji. Nie wiedział.

„Ty, zdaje się, jesteś nie tylko oczkiem w głowie twojej mamusi, ale i jej powiernikiem – odezwał się. Mimo strachu, który przed chwilą widziałem wyraźnie w jego oczach, potrafił się zdobyć na sarkastyczny ton. – Może to mamusia ciebie na mnie napuściła za tego Duńczyka? Tego Olofa Leijonstiernę. On się jej chyba podobał. Ale żeby wyciągać takie historie z lat wczesnej młodości? Poza tym to nie była kwestia prywatna, ale ściśle polityczna. Zresztą, co tam. Sam masz dość powodów, żeby do mnie nie czuć sympatii. Ale nie przesadzaj. Jeszcze możemy dojść do porozumienia.”

„Niepotrzebnie się wygadałeś – powiedziałem mu. – Miał już być finał, a okazuje się, że będę ci jeszcze musiał za Leijonstiernę odciąć nogę. Ale to nie dla mojej matki. Ty się słabo znasz na uczuciach. Zatem odetnę ci stopę, a potem rozpruję ci brzuch. Za Richarda Northbridge’a. Tylko trochę ci brzuch rozpruję, żebyś za szybko nie umarł. Tu w pobliżu jest takie spore mrowisko. Duże, śliczne, czerwone mrówki. Położę cię koło niego. Jak będziesz miał wielkie szczęście, to może znajdą cię wilki, ale w Danii z wilkami kiepsko.”

Teraz definitywnie spuścił z tonu. „Sleighstone, błagam cię. Nie. Zrobię dla ciebie wszystko, co zechcesz. Nie miałem pojęcia, że Northbridge aż tyle dla ciebie znaczył. Nie chodziło mi o to, żeby tobie sprawić przykrość. Myślałem, że się zemszczę na Suffolku. Zrobił mi brzydki kawał. Naprawdę chodziło mi o Edgara Suffolka!”

„O Edgara Leijonstiernę – poprawiłem go. – Tym bardziej zasłużyłeś sobie na te mrówki. Dobra. Pogadaliśmy sobie, a teraz do roboty.”

Znów go zakneblowałem. Nie chciało mi się słuchać jego skowytu. Wyciągnąłem miecz.

 Oczy mu z orbit wychodziły z przerażenia. 

„Zmieniłem zdanie – stwierdziłem. – Nie będę sobie miecza brudził tym świństwem, które płynie w twoich żyłach. Wstawaj, skurwysynu.”

Powiesiłem go na gałęzi dębu.

2 komentarze:

  1. Dziękuję za namiary na bloga. Przeczytałam jednym tchem. Prześledzę wszystkie wpisy.
    Pozdrawiam
    Stella

    OdpowiedzUsuń
  2. Zatem i Ty mnie znalazłaś - to wielka radość! Ja oczywiście rozumiem ograniczenia na Portalu Literackim, ale ... No właśnie, ale. Teksty publiowane na blogu są często niedopracowane, może jednak trochę zabawią Czytelników, a przede wszystkim - nie trzeba tu czekać przez wiele tygodni na kolejne odcinki.

    OdpowiedzUsuń