wtorek, 3 marca 2015

Witraż z jednorożcem, rozdział 11, c.d.: Tropiciel grzeszników

Rany boskie. Zabroniłem sobie otwierać usta. Patrzyłem na benedyktyna w milczeniu.
– To oczywiste – powiedział. – Forteca jest dobrze strzeżona, szczególnie w nocy. Morderstwa musiał dokonać ktoś z wewnątrz, i to ktoś, kto dobrze zna Kingsport, tutejsze obyczaje i zwyczaje świętej pamięci ojca Walentego. Ktoś, kto poza tym dobrze znał kościół i zakrystię. Oglądałeś scenę morderstwa, Edgarze. Nie mogłeś chyba nie zwrócić uwagi na zamknięte tabernaculum i klucz na właściwym miejscu. Northbridge miał klucz od zakrystii. Sam przyznał, że często tam bywał i sam otwierał drzwi z korytarza, są też osoby, które to potwierdzają. Mógł więc łatwo rozpoznać właściwy kluczyk. Charakterystyka fizyczna zgadza się z twoim opisem mordercy: silny, wyższy o około pół głowy od ofiary. Nie ma alibi. Sir Sleighstone robił obchód straży między dziesiątą a jedenastą. Northbridge’a od dziesiątej wieczorem do rana nikt nie widział. Tylko oni dwaj – komendant i jego zastępca – przebywali w nocy w skrzydle przylegającym do zakrystii. Northbridge twierdzi, że znalazł ciało. No cóż, miał do wyboru albo spróbować zatrzeć ślady i jakoś pozbyć się ciała, albo udać, że odkrył morderstwo. To drugie było znacznie łatwiejsze. Poza tym zdaje się, że miał potrzebę zademonstrowania światu swojego wyczynu. Takie pragnienie zwrócenia na siebie uwagi i siania zgorszenia to dość typowe dla morderców owładniętych przez szatana.
– Ale przecież – zdecydowałem się odezwać – główne drzwi kościoła były otwarte. Morderca nie musiał iść przez zakrystię. Sir Sleighstone i jeden z podoficerów byli obecni przy tropieniu śladów z psem. Pies doprowadził ich od głównych drzwi kościoła za mur i nad zatokę. Chyba ci o tym mówili?
– Owszem, Edgarze – powiedział z triumfem – ale czy wiesz, do kogo należy ten pies? Oczywiście do Northbridge’a. Dowiedziałem się, że jedną z jego licznych pasji jest tresura psów. Ta sztuczka z psem była bardzo sprytnym sposobem na udanie niewinności, trzeba to przyznać.
– Skłonności Northbridge’a i praktyki, którym się oddawał – kontynuował – pozostają w ścisłym związku z motywem zbrodni i jej świętokradczą formą. Rzeczą wiadomą w całym Kingsport jest, że ten młody człowiek od lat literalnie tarzał się w rozpuście. Upominał go nie tylko ojciec Walenty, ale nawet komendant Sleighstone. Ten ostatni robił to na prośbę ochmistrzyni, którą wybryki Northbridg’a z dziewczętami służebnymi doprowadziły do skrajnej rozpaczy.
– To możliwe, jednak grzechy cielesne popełniane przez młodych nieżonatych mężczyzn z reguły nie czynią ich mordercami – zauważyłem. Każdy garnizon to gniazdo plotkarzy, dodałem w myślach.
– Czyżby augustianie przestali uważać grzech nieczystości za grzech śmiertelny?! – oburzył się wielebny Rafał.
– Uczono mnie, że w tej dziedzinie można mówić o różnych stopniach winy – powiedziałem spokojnie.
– Szczególne podejście teologiczne i moralne – stwierdził z przekąsem. – Ale wracajmy do Northbridge’a. Na wyuzdanej rozpuście nie koniec. Interesowały go też sprawy zakrawające na praktyki czarnoksięskie. Jakiś stary Duńczyk w porcie uczył go zaklęć runicznych. Northbridge przesiadywał godzinami nie tylko w stajniach – co w przypadku rycerza jeszcze byłoby zrozumiałe – ale i w oborach, a nawet w chlewni. Słyszałem, że odkąd się tam zaczął pojawiać, na świat zaczęły przychodzić zwierzęta o niezwykłych cechach.
– On od dawna interesuje się hodowlą zwierząt – zaoponowałem. – A dobra znajomość duńskiego jest istotna dla angielskiego oficera.
– Wydajesz się bardzo zainteresowany przedstawianiem tego młodego człowieka w korzystnym świetle, drogi Edgarze – powiedział słodziutko. – Co cię właściwie z nim łączy?
– Przed wyjazdem na Islandię byłem jego spowiednikiem – odparłem sucho. Nie dam się temu sukinsynowi wyprowadzić z równowagi, postanowiłem.
– Ale od tego czasu minęły dwa lata, i twój, zapewne zbawienny, wpływ niestety najwyraźniej osłabł – zauważył, nie starając się nawet ukrywać ironii. – Ów Northbridge miał również w tym roku bardzo podejrzane konszachty z Cyganami. Łączyły go stosunki z jakąś cygańską wiedźmą. Tego chyba nawet augustianie nie uznaliby za wybaczalne, nieprawdaż?

Milczałem. Robiło mi się zimno wokół serca. Najwyraźniej miałem do czynienia z fanatykiem. Chyba lepiej się przymknąć, pomyślałem. Nie będę mógł pomóc Richardowi, jeżeli mnie spalą na stosie za herezję.
– Podsumowując – mój uroczy kolega po fachu uśmiechał się triumfalnie –Northbridge przez ostatnie lata żył w grzechu i coraz bardziej ulegał wpływom szatana. Mamy dowody na jego rozpustę, konszachty z poganami i czarownicą, różnorakie praktyki magiczne... Upominali go i kapelan, i komendant, ale bezskutecznie. Przypuszczam, że ojciec Walenty nie widział innego wyjścia, niż zagrozić mu ekskomuniką. Ekskomunika oznaczałaby dla młodego oficera koniec kariery wojskowej i banicję. I na tym tle doszło do morderstwa. Taka będzie linia oskarżenia. Wyrok należy do sądu. Teraz wyślę po Northbridge’a strażników. Ze straży biskupiej, ma się rozumieć.
– Skoro jest oskarżony, to powinien stanąć przed sądem – powiedziałem jak najspokojniejszym tonem – ale wysyłać po niego waszych ludzi to niezbyt dobry pomysł. Jak mówiłem, dość dobrze tego młodzieńca znam. On nie da się aresztować bez walki. Nieważne, ilu strażników po niego wyślesz. Będzie się bronił, a to doskonały szermierz. Trzeba go będzie zabić albo ciężko zranić. Ilu przedtem sam zabije, trudno powiedzieć. A chyba niewskazany jest w tej sytuacji kolejny rozlew krwi, nie sądzisz?

Zdaje się, że to do niego trafiło.
– Jest jeszcze jeden poważny problem – mówiłem dalej beznamiętnym głosem. – Widzisz, ten Northbridge i sir Sleighstone to nie tylko podwładny i komendant, ale i bardzo bliscy przyjaciele. Wręcz nierozłączni przyjaciele, od lat dziecinnych. W Yorku mawiano, że jeden za drugiego dałby sobie rękę odciąć. Nie wiadomo, czy w przypadku Sleighstone’a poczucie subordynacji zwycięży nad lojalnością wobec Northbridge’a. Być może nie. Bardzo prawdopodobne wydaje mi się, że wbrew rozsądkowi sir Sleighstone nie uwierzy w winę swego serdecznego druha i będzie go bronił. Wezwie swoich żołnierzy. Zrobią się jatki. Dojdzie w konsekwencji do poważnych zadrażnień między biskupem a królem. A tego nikt przecież nie chce. Jeżeli jesteś gotów wziąć na siebie taką odpowiedzialność, to cóż, wysyłaj strażników. Nie mów tylko potem, że cię nie ostrzegałem. O ile będziesz w ogóle mógł mówić, bo nie mam pewności, czy sami wyjdziemy cało. W takiej kotłowaninie nikt nie będzie zwracał uwagi na nasze habity.
– Co więc mi radzisz? – zapytał. – Skoro dobrze znasz Northbridge’a...
– Mógłbym spróbować go przekonać, żeby się dał trzymać pod strażą. Wydaje mi się, że mam jeszcze w jego oczach autorytet. Wytłumaczę mu, że to najlepsze wyjście dla niego i dla jego przyjaciela. Może mi się uda. Nie mogę ci dać gwarancji, ale sądzę, że jest spora szansa, że odda mi miecz. Ale jeżeli ta próba ma się powieść, to muszą zostać spełnione pewne warunki. Wiem, na jakich zasadach on może dać się przekonać.
– Mów, o jakie warunki chodzi – skinął głową.
– Żadnego zamykania w lochu i skuwania w łańcuchy, dopóki nie zostanie uznany za winnego – powiedziałem. – Komnaty na parterze mają zakratowane okna. Umieścisz go w jednej z nich i postawisz strażników. Ma być przyzwoicie traktowany. Żadnych nowych przesłuchań, dopóki nie zbierze się sąd. I chcę mieć do niego dostęp o dowolnej porze. Chcę móc go wyspowiadać i udzielać mu pociechy duchowej.
– Cóż, zgoda – stwierdził. – Obawiam się, że pociecha duchowa nie na wiele się tu przyda, ale życzę powodzenia. Rzeczywiście źle by było, gdyby polało się więcej krwi. Ja wysyłam gońca do biskupa. Przyjdź do mnie, proszę, kiedy się rozmówisz z Northbridge’m.
– To może trochę potrwać – zastrzegłem się.

Poszedłem poszukać Richarda. Siedział w kancelarii nad jakimiś notatkami.
– Z tego wszystkiego wziąłem się za rachunki – uśmiechnął się, podnosząc oczy. – Ian tego nie cierpi jeszcze bardziej niż ja, więc robię to za niego. Ja się dla niego za bardzo poświęcam, nie uważasz? Powoli mi ta pisanina idzie, muszę robić przerwy, bo jak za długo piszę, to palce mi się trochę trzęsą. Myślisz, że mi kiedyś prawa ręka całkiem wydobrzeje?
– Masz tu jakieś wino? – spytałem, ignorując jego pytanie. Było to niezbyt uprzejme, ale musiałem się napić.
– Jasne, częstuj się – Richard z pewnym zdumieniem wskazał mi dzban i kubki stojące na komodzie.

Wypiłem pierwszy kubek duszkiem i nalałem sobie następny.
– Co ci jest, Edgar? Wyglądasz, jakbyś samego diabła zobaczył – zatroszczył się Richard.
– Diabła nie – nareszcie znów mogłem mówić – ale napotkałem gatunek spokrewniony. Fanatyka. Ty też się napij, Richie. Siedzimy po szyję w gównie. Zabiłeś ojca Walentego.

Patrzył na mnie z niedowierzaniem. Jeszcze chyba myślał, że to żart.
– Napij się – powtórzyłem. – Ten pieprzony benedyktyn! I mówią, że augustianie mają do nich uprzedzenia! Ten drań zwrócił uwagę na kluczyk i tak dalej. Też doszedł do wniosku, że morderca musiał znać Kingsport i orientować się w zakrystii. Był silny, wysoki... Czyli na pewno był to Richard Northbridge, który niby to znalazł ciało, spryciarz jeden. Tenże Northbridge nie ma alibi, za to ma klucz od zakrystii i bardzo złą opinię. Tarza się w rozpuście, tonie w grzechach, zaklina bydło przy pomocy pogańskich runów, uczy się rzucać uroki od Cyganów, romansuje z wiedźmami. Ojciec Walenty zagroził ci ekskomuniką, a ty go za to trzasnąłeś monstrancją. Stek bzdur, ale dla przeciętnego sądu biskupiego wystarczy. Zwłaszcza z takim biskupem.

Richard spoglądał na mnie wyogromniałymi oczami.
– Ale... trop? Przecież i Ian, i Fletcher widzieli, jak zachowywał się pies!
– Pies był twój. Wszystkim wiadomo, że świetnie tresujesz psy. Kierowałeś nim, jak chciałeś, w niedostrzegalny dla innych sposób,. Mówiłem ci, że siedzimy w gównie.

Richard wreszcie napił się wina. Powaga sytuacji zaczęła do niego docierać.
– No tak – stwierdził po chwili. – Ten benedyktyn musi być żarliwym tropicielem grzeszników. A do Iana on się, Boże broń, nie przyczepia?

Zaprzeczyłem.
– To jest przynajmniej jedna dobra wiadomość – Richard ciężko westchnął. – Co do reszty, czarno widzę. Mam na swoją obronę niepotwierdzone przypuszczenia i motywy z ballad. O tym strzępku habitu chyba nie wspomniałeś? Bo to by nas obu pogrążyło. Wielebny Rafał uznałby, że świętokradca w komitywie z augustianinem próbują obwiniać zakon świętego Benedykta... Rzeczywiście, za przeproszeniem, gówno po szyję. I jeszcze te stare plotki z Yorku za nami pewnie się ciągną. Dlaczego mnie jeszcze nie zaaresztowali?
– Ja tu jestem w tej sprawie. Powiedziałem, że będziesz się bronił, Ian ci pomoże i będą łomoty. Że tylko ja potrafię cię przekonać, abyś się dobrowolnie oddał pod straż. Uprzedziłem, że to przekonywanie prawdopodobnie długo potrwa. Kombinuj teraz, jak uciekać. Nikomu nie wolno opuszczać Kingsport, biskupich pachołków wszędzie pełno, ale znasz teren i coś wymyślisz. Założysz mój habit. Trochę na ciebie za krótki, ale to chyba nikt nie zwróci uwagi, już ciemno. Przez dziedziniec przejdziesz spokojnie w habicie, tylko pamiętaj, żeby narzucić kaptur, przygarbić się i utykać. Potem może uda ci się zwiać przez którąś furtkę w murze. Garrickowi się udało. Klucze masz, prawda?
– Mam. Ale nie będę uciekał.
– Czyś ty oszalał?! – wykrzyknąłem. – Nie rozumiesz, co takie oskarżenie znaczy? Za taką zbrodnię jest stos, król cię nie wybroni, bo Kingsport jest pod teraz pod kościelną jurysdykcją!
– A za pomoc świętokradcy i mordercy w ucieczce to co się dostaje? Kapelusz kardynalski?
– Możesz mnie związać i zakneblować – zaproponowałem.
– Akurat ten benedyktyn w taki numer uwierzy! Nie da się nabrać. Domyśli się, że wszystko, co mówiłeś, obliczone było na to, żeby mi pomóc w ucieczce. Przecież kiedy zaczął gadać te bzdury o runach i krowach, to próbowałeś mu wytłumaczyć, że to absurd, nie? Już broniłeś sługi szatana. Nie, Edgar. Nie zostawię cię tutaj. Koniec dyskusji.
– To spróbujmy uciec razem. Wiem, że z moją nogą będę dla ciebie balastem, ale skoro beze mnie nie chcesz, to cóż – przekonywałem go gorączkowo. – Jak to dobrze przemyślimy, to będziemy mieli jakąś szansę.
– Nie, Edgar. Nie zgadzam się. Niech mnie zaaresztują. Powiedz tylko Ianowi, żeby nie robił żadnych hec. Najlepiej by było, gdyby stąd na jakiś czas wyjechał, bo jeszcze nie wytrzyma i sam popadnie w kłopoty. Przekonaj go. A ze mną będzie, co ma być. Będziemy się modlić i ufać w miłosierdzie Boże.
– Richard! – zacząłem, ale mi przerwał.
– Nic nie mów, bo zgrzeszysz i kto mnie będzie spowiadał? Ten benedyktyn? Edgar, sam wiesz, że ucieczka to przyznanie się do winy. Jeżeli nawet się uda, to będziemy banitami, obłożą nas ekskomuniką, wyślą listy gończe po całej cywilizowanej Europie. Nie schronimy się w żadnym klasztorze. Jak my będziemy żyć? Tworzymy dość rzucającą się w oczy parę, prawda? Będziemy musieli się rozdzielić, tułać się w ciągłym strachu przed rozpoznaniem. Poza tym, za co mielibyśmy żyć? Suffolk jest hojny, bo inwestuje w przyszłego opata i pierwszego doradcę króla, ale nie masz co do niego złudzeń, prawda? Nie będzie się kompromitował pomaganiem banicie. Mógłbyś może zarabiał na kawałek chleba jako wędrowny cyrulik, ale to też nie całkiem bezpieczne... A mnie co pozostanie? Chyba tylko zaciągnąć się we Francji czy gdzie indziej do cudzoziemskich oddziałów spod najciemniejszej gwiazdy, takich, gdzie się nikogo nie pyta o przeszłość i które się wysyła na najohydniejsze ekspedycje. Ja tak nie chcę żyć, Edgar, i nie chcę, żebyś ty przeze mnie błąkał się sam po świecie i przymierał głodem. Zostaję tutaj. Jeżeli Bóg tego zechce, to stanie się coś, co sądowi pozwoli uwierzyć w moją niewinność. A jak nie, to mi pomożesz przez to przejść.

Otworzyłem już usta, żeby zaprotestować, ale nie dał mi dojść do słowa.
– Nie, nie bój się, nie będę cię prosił o Czarci Pazur. Nie chcę popełnić samobójstwa i sam się skazać na potępienie. Dasz mi opium. Taką dawkę, żebym od niej nie umarł, ale stracił przytomność. Jakoś to załatwisz, nie? I spotkamy się kiedyś po tamtej stronie. W moim fachu i tak człowiek nie może liczyć na długie życie. Bólu się boję, ale śmierci nie tak bardzo. Już raz prawie umarłem i to wcale nie było nieprzyjemne.

Podał mi pas z mieczem i sztyletem.
– Weź to. Po co ma byle biskupi pachołek dotykać mojego miecza.

Pogładziłem rękojeść z tym jego ładnym herbem i położyłem miecz na kolanach.
– Nie idź jeszcze. Coś ci chcę pokazać – otworzył małą szkatułkę i wyjął jakiś drobny przedmiot. – Zobacz.

Był to pierścień z rubinem w kształcie róży. Obróciłem go w palcach. Na srebrnej płytce po wewnętrznej stronie był wygrawerowany maleńki jednorożec i słowa: Deus est unus.
– Dowiedziałeś się czegoś o swojej siostrze? – spytałem.
– Właściwie to ona mnie odnalazła. Ja jej nie poznałem. Podeszła do mnie w obozie cygańskim, kiedy przyszedłem obejrzeć konie. Wzięła mnie za rękę. Myślałem, że chce mi powróżyć i chciałem zabrać rękę, bo się takich rzeczy trochę boję. A ona – uśmiechnął się – wskazała na mój pierścień i powiedziała: „Tylko prawdziwy przyjaciel może znać wewnętrzną stronę pierścienia.” I pokazała mi swój. Mówiła po angielsku z obcym akcentem, wiesz? Cóż, miała niecałe pięć lat, kiedy znaleźli ja Cyganie w lesie pod Northbridge. Ale zapamiętała to powiedzenie o pierścieniu i pamiętała mnie. Ja się jakoby prawie nie zmieniłem, tylko urosłem – roześmiał się cicho. – Ian miałby satysfakcję, on nieraz twierdził, że zatrzymałem się w rozwoju.
– Ona czuje się całym sercem Cyganką. – opowiadał. – Przybrani rodzice byli dla niej bardzo dobrzy. Jej przybrany dziadek jest ich wysokim kapłanem, więc ona też należy do cygańskiej arystokracji. Wydawała mi się szczęśliwsza ode mnie. Ona tak zawsze lubiła swobodę i konie, już kiedy była malutka. Opowiadała mi, że z wczesnego dzieciństwa najlepiej pamięta, jak zabierałem ją ze sobą na przejażdżki na koniu. Rzeczywiście często to robiłem, bo miała z tego wielką frajdę i wcale się nie bała. Jej niańka krzyczała, że rozbiję dziecku głowę. Miała trochę racji, bo skakałem z Agnes przez płoty. Ale jej tak się to podobało. „Lichie, hop, hop!” – wołała i śmiała się na cały głos.
– Wiesz – mówił dalej – ona ma męża i dwoje dzieci. Trzyletniego chłopca i malutką dziewczynkę. Bardzo ładne dzieciaki, a jej mąż to przystojny chłopak i ma nieźle poukładane w głowie. Na koniach zna się lepiej ode mnie. Powiedz, czy to nie zabawne, że jestem wujkiem dwóch małych Cyganiątek i mam szwagra Cygana? Ale by chłopaki w Yorku mieli używanie, gdyby się dowiedzieli, że Northbridge to nie tylko baron z pogorzeliska, ale i prawie baron cygański! Tylko jedno mnie martwi, Edgar. Te dzieciaki nie są ochrzczone. Może powinienem był ją przekonywać, żeby...
– Nie – przerwałem mu. – Nie, Richard. To nie ma znaczenia. Nie patrz na mnie z takim przerażeniem. Wiesz, że mam najgłębszy szacunek dla sakramentów. Ale sakrament to znak. Forma i treść. W innym kontekście może być inna forma, ale treść taka sama, zasługująca na równy szacunek. Bóg jest jeden, Richard. Deus est unus. Dobrze, że pozwoliłeś jej odjechać. To jej życie. Nie mogłeś wybierać za nią.
– Tak – przyznał z wyraźną ulgą. – Agnes też tak uważała. Zresztą teraz nazywa się Aina. Kiedy się żegnaliśmy, dała mi swój pierścień. „Nie będzie mi już potrzebny – powiedziała. – Spotkaliśmy się, powiedzieliśmy sobie to, co ważne. Ale tobie ten pierścień może się przydać. Daj go komuś, kogo nie chcesz w świecie zagubić. Jednorożce szukają się po świecie, pamiętasz?” A przy naszym rozstaniu był taki dziwny zbieg okoliczności. Pomachała mi ręką z wozu i zaśpiewała fragment tej ballady, którą tak często kiedyś śpiewaliście z Ianem w Yorku.

– Ten?
Zanuciłem:

Nie zmoże cię topór, ni kusza, ni miecz,
Ni oszczep ci w piersi się wbije.
Nie zginiesz w topieli ni w ogniu, lecz wiedz...

Skinął głową.

– Może to był rodzaj wróżby? W takim razie nie zginę w ogniu – roześmiał się niezbyt wesoło. – Jad żmii już przerabialiśmy i mamy odtrutkę. Bądźmy dobrej myśli, Edgar. Chciałbym, żebyś zatrzymał ten pierścień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz