piątek, 16 sierpnia 2013

Nadal o wakacjach, a także o wampirach, fotoradarach i prezydentach (ostrzeżenie: bardzo straszny odcinek)



– I co dalej z tymi wakacjami było? – dopytywał się pan Staszek, podając  pyszny kruszon z brzoskwiniami.

– Obie panie zbliżały się o zmierzchu do miasta S. Ciemności gęstniały nad Pojezierzem Pomorskim.  Powracające z połowu żab bociany klekotały złowieszczo, a żaden kur w żadnej z mijanych ferm kurzych nie odważył się zapiać w celu przepłoszenia strzyg i upiorów.  Srebrzysty samochodzik Pani Milenki odważnie przecinał złowróżbny mrok niczym srebrna kula wymierzona w serce wampira, zważając jednak na gęsto rozstawione i również srebrzyste fotoradary...

Alsak zadrżał.

– Pan się nie boi, panie Aslaczku, przecież właśnie przeciw wampirom te fotoradary rozstawili – zauważył pan Staszek.

– To nie jest logiczne – zauważył hrabia Feliks. – Wampiry nie odbijają się w lustrach, więc na fotografiach też się nie mogą utrwalać.

– Chyba, żeby je sfotografować w komórce... – Richard nawiązał do jednego z pierwszych odcinków bloga i został gremialnie uciszony.

– Właśnie, że logiczne, panie Rysiu. Pod miastem S. zamierzano ustawić tarczę antywampiryczną, ale pieniędzy jakoby nie wystarczyło.  Teraz wójtowie wszystkich okolicznych gmin fotoradarami kasę na taką tarczę zbierają – wyjaśnił pan Staszek. – I więcej panom powiem: akurat kiedy Panie Asia i Milenka w te okolice przyjechały, to okoliczni wójtowie tam zaprosili prezydenta.

– Murzyna? – zainteresował się Edzio de Saint-Pierre.

– Coś ty, Edek...

– Bo skoro o tę tarczę chodziło... I te lustra, czy co tam... Przeciw wampirom...  Ja słyszałem, że Murzyn chciał w tym projekcie mieć udział... (Edzio nieświadomie nawiązał do jednego z wcześniejszych odcinków bloga).

– Gdzie tam! Sam by na siebie, za przeproszeniem, bicz kręcił?! Murzyn się przecież po ciemku też w lustrze nie odbija!

– Jak ty się, Rysiek, nie zamkniesz, to nam archanioł zamknie tawernę!

– Ja tylko chciałbym wiedzieć, który prezydent tam przyjechał?

– Ten, co teraz jest.

– Ten z wąsami?

– Nie jesteście na bieżąco, kochani – włączył się święty Edgar. – Ten z wąsami od dawna nie jest prezydentem.

– To ty nie jesteś na bieżąco, Edgar – zaperzył się Richard. – Bo właśnie, że on jest prezydentem, tylko się ogolił... I miał przyjechać do tej gminy, o której mówimy.

– Dobrze pan Rysio mówi – zgodził się pan Staszek. – On, znaczy prezydent,  właśnie w tej wsi pod miastem S. miał jeść obiad w knajpie, co to ją wnuk mojego szwagra prowadzi.  W gospodzie „Pod wesołym Pomorzaninem”.  A ten wesoły Pomorzanin...

– To chyba każdy wie, który to! – minister Filip Garrick wkroczył do tawerny ocierając pot z czoła. – Wy tu ględzicie jak nie przymierzając parlamentarzyści o pokerze, a w sekcji islamskiej taka zadyma, że firmament się przekrzywia.

– O co tym islamistom chodzi? – zainteresował się Ian.

– O prezydenta.

Bywalcy tawerny zamienili się w znaki zapytania.

– Byłego – dodał minister.


– A mówiłem! – zatriumfował hrabia Feliks.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Wakacji ciąg dalszy

– Klucz się znalazł – Richard przełknął ostatni kawałek kalafiora. – I nawet obu paniom przyjemnie ten pobyt upłynął, pomijając fakt, że na festiwalu filmowym ukazywały im się upiory z przeszłości.

– Gdzie te panie są, to i straszy – pan Staszek przeżegnał się.

– A potem pojechały do miasta S., które leży na ziemiach etnicznie polskich – kontynuował sir Richard, ignorując nagłą czkawkę komtura.

– Po co?! – zalamentował Aslak. – Tam przecież są wampiry...

– Wampirzyce, Aslaczku – hrabia Feliks trochę obleśnie się oblizał i otworzył Googla. – No, popatrz... http://www.gp24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20120522/SLUPSK/120529932

Aslak szybko przebiegł wzrokiem po ekranie i jeszcze szybciej odmówił dziesiątkę różańca.
– Ty, Ulf, naprawdę pogaństwa w Prusach nie wytępiłeś – zauważył nieśmiało.

– Przestańcie, ja chcę posłuchać, jak dalej z tymi wakacjami było – zdenerwował się święty Edgar.

– Było tak, że drogę pomyliły... chociaż pani Asia ze sto razy nią przedtem jechała – Ian przejął opowieść. – Zagadały się, jak to baby, o chłopach... który paskudniejszy... cicho, Richie, nie przerywaj... i nagle patrzą, że są w Wałczu, a wcale tam nie powinny być.

– Wałcz??? – Komtur niestety nie mógł zawarczeć. – Deutsch Krrrone! – zrekompensował sobie porażkę.

– Ale leży nad  Żydówką – zachichotał Aslak i przezornie (oraz szybko) wyszedł do toalety.

– Żydówka to jeszcze nic. Tam była najgorętsza niedziela w roku...

– Z Żydówką???

– Jak się panowie nie uspokoją, to następnej rundy drinków nie podam – zagroził pan Staszek. – Ja chcę wiedzieć, czy panie do miasta S. dojechały.


(O tym dowiemy się – być może – w następnym odcinku).

środa, 7 sierpnia 2013

Wakacje w m. in. Świebodzinie

Z nadzieją, że ten odcinek się nie zgubi, poświęcam go Pani Milence, która za wszystko w nim jest odpowiedzialna i powinna mieć do niego prawa autorskie.



– Poprzedni ocinek nam się zgubił – zauważył hrabia Filip.

– Każdy coś czasem może zgubić – powiedział pojednawczo Ian. – Pani Asia z panią Milenką, jak tylko przyjechały na wakacje, to już pierwszego dnia zgubiły klucz od pokoju.

– Właśnie. I powiedziano im, że ten klucz można dorobić nie bliżej, niż w Świebodzinie – dodał Richard.
– O Chrrryste! – wykrzyknęli unisono komtur i orzeł.

– Ale w Świebodzinie nie dorrobili im tego klucza – Aslak, jak zwykle, ulegał fonetycznym wpływom kolegi. – Zatem one się pomodliły do świętego Antoniego, patrona rzeczy zagubionych, ale najpierw zamiast klucza znalazły tę figurrrę...

– Trzydzieści sześć metrrrrów, nie licząc nasypu. I to w szczerrym polu usypanego! Za moich czasów nawet Prrrusowie tak się nie starrali. Im wystarrrczały naturralne wzgórza, żeby oddawać cześć Perrunowi – komtur Ulf był, jak zwykle, rzeczowy.

– Ulf – szepnął nieśmiało Aslak – ja czasem myślę, że tobie się jednak pogaństwa nie udało wykorzenić.

– Nie udało się, rracja – przyznał komtur. – Wiecie, dlaczego?

Bywalcy tawerny zamienili się w słuch (przepraszając za stereotypowe wyrażenie).

– Dlatego – zagrzmiał komtur – że ci Unterrmensche ponadawali nadgranicznym miejscowościom takie nazwy, których się powtórzyć nie dało! I człowiek pojęcia nie miał, gdzie jest, ani dokąd ma sprowadzać posiłki! Takie nazwy jak... nnno, nie wymówię...

– Trzciel – przypomniał minister Garrick. – Szczecinek. Brzminowo. Karżcinko. Gżdżyszcze. Strzelinko. I, za przeproszeniem, Szczaniec.

– Właśnie! – ucieszył się hrabia Filip. – Strzelinko! Tam był koncert Carlosa Santany!

– Jak pan wierzy, że święta Anna nam pomoże, to gratuluję optymizmu – odezwał się ponuro pan Staszek. – Ruscy teraz lepszy posąg budują... że też Szef to widzi i nie grzmi.

Za oknami tawerny zagrzmiało, ale jakoś nikt się tym nie przejął. Kwestie wakacyjne były bardziej interesujące.


– Czy te panie w końcu znalazły klucz? – spytał pan Staszek, podając zapiekankę z kalafiorów, zwaną w okolicach Świebodzina przysmakiem królowej Bony.