czwartek, 19 stycznia 2012

Paryska przygoda ponoworoczna (część IX), czyli transformacja Iluminatów



– Bazil, co Jean opowiada? – spytałem. – Ten hipnotyzer mu jakieś bzdury powmawiał, nie?

– Jeanek prawdę mówi. Tuż przed swoimi szóstymi urodzinami został królem Francji, po śmierci swojego starszego brata. Na szczęście długo o tym nie wiedział – poinformował Bazil. – Niejaki hrabia de Saint-Pierre, któremu przypadło w udziale wywiezienie Jeanka z Francji, najpierw klął, na czym świat stoi, że go wrobili w opiekę nad bachorem. Bardzo małych dzieci nie lubił. Ale z czasem serce mu zmiękło. Widocznie Jean już jako dzieciak miał sporo uroku. Hrabia zdecydował, że Jeanka na poniewierkę politykom nie odda, usynowił go i zszedł z nim, że tak powiem, do podziemia. Ile z tym komplikacji było... Z prawnego punktu widzenia Jean nadal jest królem Francji. Królem Francji nie przestaje się być. Rozumiesz, jaka to gratka dla Iluminatów?

– Masoni chcieliby restauracji Burbonów? – zdziwiłem się.

– Paul, dziecko jesteś? Oni wszystko zrobią, byle mieć tę władzę nad światem, co to im z nią od ponad dwóch wieków nie wychodzi! Burbon czy Johnny Walker, liberalizm czy konserwatywizm, wsio ryba, byle rządzić! Takiego już świra mają. A jak Jeanka zrobią monarchą absolutnym... przecież ta wasza Unia na glinianych nogach stoi, demokracja to system bez przyszłości. Skoro przed Cesarzem cała Europa się trzęsła, przed takim, za przeproszeniem, kurduplem z kompleksami i z wypomadowanym loczkiem na czole, to wyobraź sobie, co będzie, jak Jeanek obejmie tron Francji!  Z jego warunkami fizycznymi i jego energią!  Kto mu podskoczy? Ta niemiecka klimakteryczka, ten chuderlawy Murzyn z Ameryki czy tych dwóch ruskich konusów? A Iluminaci będą Jeanka kontrolować. Koniec świata jak nic. No, nie ma co tracić czasu. Jeanuś ze dwie godziny pogada, bo opowiada ze szczegółami. Spróbuję coś zrobić. Nie o Europę mi chodzi, tylko o Jeanka.

Bazil wycofał się do kąta za skrzyniami i otworzył laptopa.

– Wi Fi jest – szepnął radośnie.

Ostrożnie podszedłem i zajrzałem mu przez ramię. Nawigował z niewiarygodną szybkością między mnóstwem okienek. PowerPoint, Excell, Photoshop, Wikipedia, GoogleScholar, paranormalne.org, DosPrompt, SixtusProlog, C++ i jeszcze kilka innych, których nazwy były mi nieznane. Od czasu do czasu podnosił oczy na sufit i naciskał „Enter” nie patrząc na klawiaturę.

– Proszę cię. Paul, nie zaglądaj mi na ekran, bo to mnie rozprasza – rzucił sucho.

Czas dłużył się niemiłosiernie.
Minęła godzina.

– Trzymaj kciuki, Paul. Czekaj tutaj – powiedział Bazil. – Szczęście, że USB kupiłem... Aha, pożycz mi czapkę.

Naciągnął moją czapkę na oczy i bez pukania otworzył drzwi sali konferencyjnej. Zostawił je odrobinkę uchylone, więc mogłem słuchać, chociaż nic nie widziałem. Dialog był następujący:

– Co to znaczy? Proszę nie przeszkadzać!
– Z helpdesku. SMS-a dostałem, że projektor nie działa.
– Ja projektora nie potrzebuję!
– Pan profesor może nie, ale następnemu prelegentowi będzie potrzebny. Ja odpowiadam za sale konferencyjne. Zgłoszenie było, to muszę sprawdzić.
– Proszę mi nie przerywać wykładu!
– Przecież nie przerywam. A mnie też proszę nie utrudniać. Będzie mi pan profesor pensję płacił, jak mnie z roboty wywalą?

Rozległ się sygnał „Windows”. Na chwilę zaległa cisza. Błysnęło niebieskie światło projektora. Kolejna chwila ciszy.

– Częstotliwość występowania wampiryzmu jest w sygnifikantny sposób zależna od stopnia poprawności politycznej w danej kulturze – zaczął monotonnym głosem znany nam historyk. – Istnieje też prawdopodobieństwo, nie osiągające stopnia sygnifikacji, niemniej jednak zbliżające się do niego, że średnia długość posiedzeń uniwersyteckich rad wydziału ma związek z częstotliwością występowania wampiryzmu na wyższych uczelniach, należy jednak wziąć pod uwagę kwestię parytetu, liczbę zombies osiągających tytuł magistra oraz powiązania między parytetem a średnią liczbą krzeseł w salach konferencyjnych. Tu wykres.

Drewniany głos historyka kontynuował wykład. Drzwi otwarły się na oścież i wyszli z nich Bazil i Jean, uśmiechnięci od ucha do ucha.

– Znów mnie uratowałeś. Który to raz? Jak ty to zrobiłeś? – pytał Jean.

– A tam, co się będziemy licytować, Jeanuś. Raz ja ciebie, raz ty mnie. Inaczej żadnej zabawy by nie było. A ta metoda to się nazywa sugestia podprogowa. Bardziej uczenie: „sugestia subliminalna”. W reklamach i innych draństwach to wykorzystują. Między różnymi idiotycznymi slajdami włącza się takie, których nikt świadomie nie zauważy, ale przenikają do podświadomości. Nikomu szczegółów technicznych nie zdradzę, bo ktoś bez skrupułów etycznych mógłby do tego doprowadzić, że sobie jakiś uczestnik konferencji w łeb palnie. A mnie o to nie chodzi. Dzwoń do Mariebelle, Paul. Idziemy na kolację do „Poule au pot”, ja stawiam. Iluminaci na razie unieszkodliwieni. O tobie, Jeanuś, zapomną, będą pewni, że ciekawego wykładu wysłuchali, do zamknięcia Luwru będą dyskutowali. A potem... okaże się.

Wychodząc z „Poule au pot” natknęliśmy się na dwóch eleganckich panów w średnim wieku, kwestujących przy stacji metra.

– Wszechświatowa Orkiestra Świątecznej Pomocy! Na czystą wodę w Afryce! Na zachowanie gatunku śnieżnych leopardów! – wołali, pobrzękując skarbonkami. Spod rozpiętego płaszcza jednego z panów widać było biały mundur i niebieski fartuszek. Pobrzękiwanie wynikało z uderzania o skarbonkę małą, srebrną kielnią.

– Mój ty najmądrzejszy z głupiutkich chomiczków – powiedział Jean i pocałował Bazila w czoło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz