poniedziałek, 27 czerwca 2011

Odcinek 42: Mściwy ksiądz

– Za dużo było tego dobrego – stwierdził Richard nalewając sobie trzecią z rzędu szklankę zsiadłego mleka. – Najpierw Dzień Ojca, trzeba było wypić z tatą i z ojcem chrzestnym...
– Pan Klemens dużo nie mówi, ale wypić potrafi – przytaknął pan Staszek.
– Bo tyle lat spędził na pustyni – wyjaśnił święty Edgar. – Wielu pustelników niestety rozwija się w takim kierunku.
– Potem noc świętojańska, podwójne imieniny... a ledwo człowiek oprzytomniał, to urodziny Jeana, dwieście dwudzieste drugie, trzeba było godnie obejść. Łeb mi pęka – poskarżył się i znów sięgnął po dzbanek ze zsiadłym mlekiem.
– Nie pij tyle kwaśnego – poradził święty. – Słodkie z odrobiną wody mineralnej o wiele lepiej działa. Tu masz aspirynę.
– Ja też poproszę – odezwał się zbolałym głosem biskup Roland. – I zieloną herbatę, panie Stasiu. Z cytryną. Moim zdaniem lepiej nie pić zimnych płynów.
– Rrracja. Dla mnie herrrbata z dzikiej rrróży – powiedział komtur Ulf. – Pod murami w Rotherburgu to dopiero były róże... Łza się kręci...
– A gdzie Aslak i Edzio? I Ian? – zainteresował się hrabia Filip. On na odmianę popijał roibos z imbirem.
– Iana Yvette przyuważyła, jak się za palmiarnią ściskał z panią Słowacką –  poinformował Richard. – Teraz ma areszt domowy. Yvette kazała mu przebierać groszek, a mnie nie pozwoliła mu pomagać. Niesprawiedliwie, prawda? Jeszcze powiedziała, że mam na niego zły wpływ.
– Aslak i Edek poszli na plażę z żółwiem, już o świcie – dodał komtur. – Oni są trrrochę nienorrrrmalni, nie uważacie?
– Jakby tu kto był normalny – mruknął pod nosem pan Staszek, a głośno powiedział – Ja panom podgrzeję żurku, to się od razu lepiej panowie poczujecie.
– Żurek – ucieszył się orzeł. Wyjrzał spod płaszcza komtura, zanurzył jeden dziób w jego filiżance i skrzywił się z obrzydzeniem.
 – Tfu! Nie żurek! – skrzeknął żałośnie.
– Zaraz będzie żurek, ptaszynko, już pan Stasio podgrzewa – powiedział czule komtur i pogłaskał orła.
– Jean z Bazilem to się pewnie z łóżka wygrzebać nie mogą – zauważył hrabia Filip.

Na zasadzie „o wilku mowa” do tawerny wbiegł Bazil z Kiciusiem w objęciach.

– Z Jeankem dziś klapa, OP, ohydne przepicie – powiedział zmartwionym głosem. – Mówiłem, żeby nie pił tej pinacolady. Barszczyk mu ugotowałem, trochę pomogło, ale tylko trochę. Nie ma ksiądz aspiryny? Richard, przypilnuj mi kota, ja się tylko do Jeana przeteleportuję z aspiryną i zaraz wracam. Panie Stasiu, małego frontowego na klina poproszę. Richard, nie dawaj kotu zsiadłego mleka, bo się porzyga. Nara! – Bazil opróżnił kieliszek i znikł z lekkim błyskiem.
– Ten to ma energię – zauważył biskup.

– No, już jestem – Bazil przygładził włosy i nalał sobie żurku. – Ale się wyrabia! Planetoida w kierunku Ziemi leci, aż furczy, za nią cały rój meteorów! Jednak ktoś tę Apokalipsę próbuje robić. Ale mówią, że nie Żyd, tylko jeden ksiądz z Torunia.
– Może to i prawda – powiedział święty. – Ten ksiądz bardzo szczęśliwą rękę ma do grantów.
– I jak co robi, to z rozmachem – zauważył Bazil. – On radiostację ma. Jak nadajnik włączył w Kazachstanie, to w samolotach Luftwaffe jego audycje było słychać. Furą taką jeździ, że niech się ta bestia Murzyna schowa. A teraz z ministrami się pokłócił, afera jest, minister się u papieża skarży, sprawa pewnie do samego Szefa dojdzie... Więc logiczne, że ksiądz z zemsty Apokalipsę szykuje. Dobra, wracam do Jeanka, jakiś zimny okład mu zrobię, ziółka zaparzę, żeby do wieczora wydobrzał i tych meteorów nie przegapił. Richie, zajmij się Kiciusiem do kolacji, co? Bo jak rano wszedł do sypialni, to Jeanek w krzyk, że strasznie tupie...

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Odcinek 41: Komtur z Rotherburga, część II

Komtur rozejrzał się po tawernie.
– Zapoznaj mnie z panami, Aslak – rzucił. – Tego francuskiego mydłka już znam.
– O, przepraszam – odezwał się porucznik Jean. – Ten, jak pan go określił, francuski mydłek jest moim przodkiem. Przyznam, że to postać kontrowersyjna, ale proszę się o nim brzydko nie wyrażać, bo będę zmuszony stanąć do walki w obronie honoru nazwiska. Jean de Saint-Pierre jestem.
– Ian Sleighstone – odezwał się Ian. – Jestem przodkiem ich obu, komturze, nazwisko z czasem przybrało francuską formę. Więc jeżeli Jean przegra, to będzie pan musiał zmierzyć się ze mną.
– A jeżeli wygra pan z Ianem, to ja wyzwę pana na udeptaną ziemią – dołączył się Richard. – Bo my się od dwunastu wieków wspieramy i solidaryzujemy. Northbridge jestem. Więc lepiej załatwić sprawy polubownie, bo inaczej wytworzy się sytuacja jak z pierwszego rozdziału „Trzech muszkieterów”. Taki plagiat to w złym guście.
– Niechże się kolega napije Krwawej Mary – zaproponował biskup, po czym przedstawił się i dokonał prezentacji reszty towarzystwa. – Gołąbki też polecam, a gdyby miał kolega chęć na coś mniej pacyfistycznego, to tatar tu zawsze świeżutki i naprawdę z polędwicy, pan Staszek sam sieka.
– Hm – komtur usiadł i pociągnął łyk czerwonego drinka, który błyskawicznie dostarczył mu pan Staszek. – Z jednej strony chciałbym przewietrzyć miecz, z drugiej nie pochwalam rozrób w knajpach. A plagiat to poniżej mojej godności. Poproszę gołąbki. Tatara też, na przystawkę. Może jest zupa szczawiowa? – zwrócił się do pana Staszka.
– Może być, tylko trochę potrwa, bo szczawiu trzeba nazrywać – odparł niezawodny właściciel tawerny.
– Ja nazrywam – zaoferował się Edzio i przemknął do drzwi. Jakiś się zrobił dziwnie przezroczysty.
– Proponuję, żebyśmy przeszli na „ty” – odezwał się święty. – Jesteśmy towarzyszami niedoli. Łączy nas kwestia eioby.
– O, przepraszam, o Rolandzie i o mnie jest w książce napisane, a nie na jojobie – obruszył się hrabia Filip.
– Ale tak czy siak na pośmiewisko też jesteście wystawieni, nie ma się o co kłócić – wtrącił się Bazil. – Słuchaj, Ulf, pogódź się z Edkiem, żeby za jakiś Aslaka skok w bok sprzed ponad siedmiuset lat do tej pory się wkurzać? Jeanek ma zdrowsze podejście do sprawy. Od czasu do czasu strzeli mnie w gębę, a potem buźka na zgodę i w porzo.
– Bazil ma rację – odważył się odezwać Aslak. – Powinniście się pogodzić. Powinniśmy razem zamieszkać. Będzie ci się podobało, u nas jest zupełnie jak w klasztorze. Tłumaczymy poezję, pracujemy w ogrodzie i w palmiarni. Piękną mamy palmiarnię, nawet sadzawka jest. Dla żółwia. W ogrodzie rośnie dziki szczaw, jak na łąkach pod Rotherburgiem...
– Sadzawka, mówisz? Z nenufarami? – zainteresował się komtur, mieszając tatara. – I szczaw?
– Oczywiście, Ulf. Piękne nenufary – zachwalał Aslak. – No, Ulf, proszę cię, Ulf! Strzel mnie w gębę i przestań się gniewać.
– Jak ja bym ci dał w morrrdę, ty chuchrrro, tobyś się do islamistów przeteleporrrtował i ten skorrrrygowany nos by ci odpadł – warknął komtur. – Idź, zawołaj tego... przodka porucznika, ile czasu będzie ten szczaw zbierał? Niech się nie boi, nic mu nie zrobię. Ładny przodek. Raczej wręcz przeciwnie.
Wkrótce w tawernie znów zapanowała idylliczna atmosfera. Edzio – już nie taki przezroczysty – recytował na prośbę komtura fragmenty „Konrada Wallenroda”, z kuchni płynął kuszący zapach zupy szczawiowej, a na kolanach komtura siedział orzeł i dawał się karmić resztkami tatara. Od czasu do czasu czule ocierał to jedną, to drugą głowę o biały płaszcz i bardzo serdecznie poskrzekiwał.  Wyglądało to na miłość od pierwszego wejrzenia.
– Słuchajcie – zaczął Richard, kiedy przebrzmiały ostatnie wersety „Pieśni wajdeloty” – w przyszłym tygodniu noc świętojańska, trzeba zacząć planować imprezę.
– Apokalipsy nie możemy inscenizować, bo znowu antyterroryści się tu zlecą – stwierdził hrabia Filip. – I temu prostakowi archaniołowi znów trzeba będzie wódkę fundować.
– Najlepiej niech solenizanci decydują, dwóch ich jest – zaproponował Bazil.
– Czterech – zaprotestował Edzio. – To rocznica śmierci Ulfa i Filipa. Ulf dopiero co do nas przyszedł, więc powinien mieć pierwszeństwo.
– Wiecie co – komtur otoczył jednym ramieniem Aslaka, a drugim Edzia – ja myślę, że powinniśmy wszystkich zaprosić do palmiarni. Nad sadzawkę. Ułożymy razem program artystyczny. Tylko z gotowaniem kłopot...
– Przecież ja panów w potrzebie nie opuszczę – odezwał się pan Staszek. – Ksiądz Edgar i pan Bazilek mi pomogą.
– My z Ianem nazbieramy gałęzi na ognisko – włączył się Richard. – Bo musi być ognisko przed palmiarnią.
– Pewnie. Wielki stos – komtur pokazał w uśmiechu zęby ostre jak wilcze kły. – A potem możemy się zabawić w nawracanie Prusów.
– Nie – zaoponował biskup Roland. – Greków będziemy nawracali. To jeszcze lepsze będzie.
Na Termopilach, nie na Cheronei, trzeba się memu zatrzymać koniowi... – wygłosił Edzio.
– A pójdzie! A zbereźnik! A jak mu nie wstyd! – rozległo się od okna. Pani Słowacka energicznie uderzała parasolką w parapet.

czwartek, 16 czerwca 2011

Odcinek 40: Komtur z Rotherburga, część I

Bazil miał minę zadowolonego kota. Najwyraźniej miło spędził wieczór Międzynarodowego Dnia Informatyka. Kot też był zadowolony, bo dostał kanapeczkę z łososiem, oczywiście bez rzodkiewki.

– Ale macie przechlapane – zwrócił się Bazil ze złośliwym uśmieszkiem do Richarda i Iana. – Na pośmiewisko za friko wystawieni. Żeby chociaż w książce, to jeszcze pół biedy, kto tam książkę kupi. A tak to wszystkie strzygi i diabelce boki sobie zrywają. Dobrze, że z Internetu nie korzystacie, bo jakbym was miał na liście znajomych na fejsbuku, to i mnie ten obciach by przypadł w udziale.
– Nie śmiej się, dziadku, z cudzego przypadku – mruknął pod wąsem hrabia Filip.
– Szef nierychliwy, ale sprawiedliwy – dodał pobożnie pan Staszek.
Niech prawo zawsze prawo znaczy, a sprawiedliwość sprawiedliwość – Edzio bohatersko zacytował utwór Żyda z Łodzi. Jak zwykle wszystko mu się kojarzyło z poezją.
– Co wy kombinujecie? Filip? Roland? – nieomylna intuicja Bazila od razu wskazała mu winnych.
– A tak – biskup zdmuchnął sztuczny ogień dopalający się w Krwawej Mary. –  Wczoraj nad Norwegią taka fajna burza była, więc mówię do Filipa: Chodź, na piorunie się przejedziemy. Pani Asia okno zapomniała zamknąć, więc jak już tam byliśmy, tośmy do niej wskoczyli. Filip mówi, że tak i tak, pani Asieńko, nas obu pani na perłowo zrobiła, cóż, dla polityków to ryzyko zawodowe, żalu nie mamy. Richard by się na panią nie obraził nawet jakby go pani na głównej stronie onetu ze wszystkimi szczegółami opisała, on panią uwielbia, witraż z pani zdjęcia, tego w kapeluszu, sobie zrobił i co wieczór przed nim ballady śpiewa. Ian to burak...

– No, no – sapnął Ian i spojrzał na wiszącą na haku kuszę.

– Ian to buraki teraz musi pielić, trawnik kosić, truskawki przebierać, jemu eioby i jojoby nie w głowie, taki biedak zapracowany – ciągnął biskup. – Ale, mówimy, pani wybaczy, ze świętego się publicznie naigrawać to już nieładnie, w dodatku przed pogaństwem i antypapieżem, że o tym piekielniku w szuwarach nie wspomnę.

No i tak od słowa do słowa, o szuwarach, o nenufarach... Ona się tłumaczy, że ją jeden prosił, żeby coś dla tej eioby napisała, coś takiego, co to niekoniecznie będzie wydawać. Zastanowiła się chwilkę i powiada, że przecież trzecią książkę prawie napisaną już ma, co się będzie z wydawaniem szarpać, niech sobie to bractwo z szuwarów przeczyta zamiast tej o świętym. I sprawa załatwiona. A to książka o Jeanku, he, he. A jak o nim, to siłą rzeczy i o tobie, Bazil.
– Co ty, naprawdę? – ucieszył się Bazil. – Będzie o nas na eiobie? Może już jest?

Pochylił się nad laptopem.

– Eee – stwierdził rozczarowany. – To już po naszej śmierci się to opowiadanie zaczyna. Tylko o tym obrazie jest. Ładne, owszem, ale mało o nas. Dziwna ta pani Asia. Ostatnią część książki jako pierwszą publikuje.
– Ostatni będą pierwszymi. Mądra kobieta i pobożna – orzekł święty Edgar.

Bazil dalej przeglądał portal.

– Hi, hi – ucieszył się. – O Aslaku znowu jest! I o gejzerach. Z innego punktu widzenia. Ty nigdy o tym Ulfie nie opowiadałeś, Aslak. Hi, hi, więź dusz...
– A właśnie, co się dzieje z Ulfem? – zainteresował się święty Edgar. – Nie złożył podania o amnestię?
– Złożył – powiedział Aslak i zarumienił się jak czerwcowa truskawka. – Ale... ślubował, że jeżeli się dostanie do nieba, to przez siedem tygodni co wieczór będzie leżał krzyżem w kościele, a dopiero potem się ze mną spotka. Tylko mi TMS-a wysłał, że już u nas jest.
– Nic mi o tym nie wspominałeś – Edzio miał wyjątkowo srogą minę.
– Bo nie pytałeś, moje słoneczko Langwedocji – odparł przymilnie Aslak.
– Nie będziemy publicznie roztrząsać naszych spraw prywatnych – powiedział Edzio i wstał od stołu. – Chodź, Aslak, przejdziemy się po ogrodzie.
– Nareszcie mu mordę skuje – szepnął radośnie Bazil do porucznika.
– Zaraz, Edziu, tylko dopiję – Aslakowi nie śpieszyło się na spacer.

Do spaceru nie doszło. W sieni rozległ się brzęk ostróg, a zaraz potem huk i stłumione przekleństwo. Bardzo brzydkie. A po chwili wkroczył do tawerny olbrzymiego wzrostu rycerz w białym płaszczu z czarnym krzyżem i w hełmie przyozdobionym pawimi piórami.
– Dla kurdupli te drzwi projektowane, kurrropatwa niewypatrrroszona – warknął. – Szczęście, że miałem hełm na głowie.

Zdjął hełm. Na ramiona spłynęła mu fala prawie białych włosów. Z twarzy trochę przypominał wilka: szerokie czoło, wąski podbródek i skośne oczy, które na pewno fosforyzowały w ciemności.

– Biały Wilk z Rotherburga – szepnął z szacunkiem Richard. – Motyw na witraż.
– Ulf! Nareszcie jesteś, Ulf! – zaszczebiotał Aslak, zerwał się z miejsca i rzucił się komturowi na szyję. Dość wysoko musiał podskoczyć.
– Tylko bez karesów – komtur delikatnie, ale zdecydowanie postawił Aslaka na podłodze. – Jak ty wyglądasz, Aslak? Co ty zrobiłeś z nosem? Jak ci nie wstyd, kurrropatwa nakrrapiana?!
– Ty się nic nie zmieniłeś, Ulf – szepnął Aslak i przymrużył oczy z zachwytem.

– No to teraz będzie chryja – zauważył z satysfakcją Bazil.

środa, 8 czerwca 2011

Odcinek 39: Jojoba (dedykowany Dalbertowi i nowym znajomym z eioba.pl)

– Hi, hi – Bazil już w drzwiach zanosił się śmiechem. – Wy jeszcze nic nie wiecie, przeżytki średniowiecza... Pani Asia o księdzu Edgarze i o was na... ale jaja... eiobie napisała, hi, hi!
– Bzdury. Na jojobie się nie pisze, to nie papirus – wzruszył ramionami Richard. – Jojoba jest niemniej jednak bardzo pożyteczna. Wyrabia się z niej substytut spermacetu.
– Rysiek, wstydziłbyś się. Pawełek słucha – zgorszył się Edzio.
– A ty, Edziu, polegasz na skojarzeniach fonetycznych zamiast na wiedzy biologicznej – włączył się święty. – Spermacet albo olej spermacetowy, po łacinie cetaceum, to półpłynna substancja występująca w głowach kaszalotów. Dokładniej, w zbiornikach przy przewodach nosowych.
– To dlatego te Dunki takie samowystarczalne – zauważył hrabia Filip.
– Ale i tak jedno im w głowie – stwierdził Ian.
– Panowie, jak Szefa kocham, wy się już za daleko w tych zberezieństwach posuwacie. A ksiądz jeszcze do tego zachęca. Żeby przez nos... to już słów mi brak, tfu. A pan Rysiek niewiniątko udaje, że on z tymi wielorybami tylko dla ekologii – oburzył się pan Staszek.
– Bazil, wejdź na wikipedię i przeczytaj panu Staszkowi o spermacecie – polecił święty.
Bazil posłusznie otworzył laptopa.
– Zgadza się, po łacinie cetaceum – powiedział z uznaniem i przeczytał:
Ze spermacetu produkowano kiedyś świece, maści, kremy, leki, kredki, a nawet atrament. Olej ten był w XIX i na początku XX wieku najlepszym smarem maszynowym.” (http://pl.wikipedia.org/wiki/Spermacet)
– No właśnie – odezwał się z triumfem Richard. – Przez ten spermacet polowano na taką skalę na wieloryby. Aż mi się serce kraje, jak o tym myślę. Ale okazało się, że z owoców jojoby można robić olej, który doskonale ten wielorybi zastępuje. I na cerę też jest dobry. Powinniście jojobę zasadzić w waszej palmiarni, Edziu. Świetną maseczkę z niej można sobie zrobić.
– Jednego nie rozumiem – włączył się biskup Roland. – Dlaczego Bazil robi taką sensację z tego, że pani Asia sobie zrobiła maseczkę? I co my z tym mamy wspólnego?
– Bo napisała nie na jojobie, tylko na eiobie. Portal taki. W Internecie – wyjaśnił Bazil.
– Ki diabeł ją podkusił? – westchnął święty.
– Redaktor jeden. Z wydawnictwa.
– Patrzcie go, jaki cwany, zamiast wydawać, to w Internecie każe pisać.
– On nie wydaje, on tylko sprawdza, czy dobrze napisane.
– Znaczy, cezurę robi? Żeby o Murzynach nie było?
– Cenzurę, Bazilku – automatycznie poprawił Aslak.
– Cenzury to on nie robi, w każdym razie sobie nie – rzekł hrabia Filip. – Mnie Bazil pokazywał, co on w tym Internecie wypisuje. O pociągu do cycków. I zdjęcie baby z taaaakim dekoltem wkleił, a cała reszta na forum mu przyklaskuje.
– Ty, Bazil, a może jednak pokaż mi ten cały Internet – odezwał się Richard. – Namyśliłem się. Trzeba się zapoznać z nowoczesną techniką.
– Panu Ryśkowi akurat jeszcze nowych technik potrzeba – mruknął zza bufetu pan Staszek. – Żeby przez nos... tfu, a taki niby dżentelmen.
– Niechże się pan uspokoi, panie Stasiu – powiedział łagodnie święty, podszedł do bufetu i coś zaczął szeptem wyjaśniać.
– No, pokaż tę eiobę, Bazil – dopraszał się Richard.
– Ty, Richie, daj sobie lepiej z tym spokój – odparł zdecydowanie Bazil. – Astralnych cycków masz skolko ugodno i ich się trzymaj. Ja się tam byle czego nie boję, ale jak na tę eiobę wejdę, to mi czasem jakoś straszno się robi, zwłaszcza po zachodzie słońca. Pogaństwo okropne się tam zagnieździło, strzygi latają, diabły chichoczą po szuwarach...
– Nawet antypapieża sobie wybrali – dodał hrabia Filip. – Grzegorz Mniejszy się nazywa.
– Od kogo mniejszy, jak myślicie?
– Od Grzegorza Wielkiego, Bazilku – wyjaśnił Aslak. – Tego od chorałów i mszy, pamiętasz.
– Jasne, że pamiętam – rozpromienił się Bazil. – Jakby swego czasu Jeanek za mnie gregorianki nie zamówił, tobym tu teraz piwka nie popijał, co to, to nie. Ale ten redaktor to jeszcze gorszy od antypapieża, on tam ostatnio link do litanii do wszystkich szatanów wpisał.
– Trzeba się z nimi rozprawić – zdecydował święty Edgar. – Ty sobie pewnie ściągnąłeś tę grę w egzorcyzmy, Bazil? Dobra, stamtąd można załadować wirtualne kropidło – święty usiadł przed laptopem z zaciętym wyrazem twarzy. Ale jakoś szybko złagodniał.
– Eee... wiecie, dajmy im jeszcze szansę – powiedział.
– Hi, hi – pisnął Bazil. – Ja coś wiem, ale nie powiem, hi, hi. A może jednak powiem. Tam jedna pani napisała, że księdza Edgara kocha, hi, hi.
– Co was dziś, panowie, za giez ukąsił? – zdenerwował się pan Staszek. – Nawet ksiądz zamiast brewiarz odmawiać po serwisach randkowych lata. Międzynarodowy Dzień Seksu to był wczoraj.
– Dzisiaj za to jest Międzynarodowy Dzień Informatyka – stwierdził Bazil i rzucił czułe spojrzenie porucznikowi. 

piątek, 3 czerwca 2011

Odcinek 38: Problemy militarne

Pojawiło się sporo nowych czytelników, więc ku ich wygodzie podaję jeszcze raz listę głównych bohaterów bloga (postacie całkowicie fikcyjne!):

·                     Święty Edgar, za życia zakonnik o niekonwencjonalnych poglądach, filozof, medyk i alchemik
·                     Jego przyjaciele:
      • Sir Richard Northbridge, za życia słynny szermierz, a także artysta, twórca bardzo cenionych witraży,  amator płci pięknej i miłośnik zwierząt
      • Sir Ian Sleighstone, również sławny rycerz, mistrz łuku i kuszy
      • Porucznik Jean de Saint-Pierre, weteran wojen napoleońskich
      • Bazil Blanchett, za życia ordynans porucznika, obecnie wzięty (nawet bardzo wzięty) informatyk
      • Aslak Egilson, za życia nowicjusz w klasztorze dominikanów na Islandii, teoretyk literatury
      • Edgar de Saint-Pierre, zwany pieszczotliwie Edziem, entuzjastyczny tłumacz literatury
      • Hrabia Filip Garrick, dyplomata (za życia i po śmierci)
      • Biskup Roland Garrick, stryjeczny prapradziadek hrabiego Filipa, znany w pewnych kręgach jako Krwawy Rolek
oraz

·                     Pan Staszek, właściciel tawerny.

– Wyście, Serafin, chyba rozum utracili – zżymał się archanioł Michał.
– Pan generał nie kazał myśleć – odparł służbiście sierżant Serafin. – Były instrukcje, żeby nagrywać, jak wygląda na to, że ktoś coś może powiedzieć. A pan hrabia z MSZ-u powiedział.
– Ale co przedtem było mówione, Serafin? Ponagrywaliście o flaczkach, o frontowych, nawet o syjonistach, jak ostatni dureń. Natychmiast mi tę skrzynkę zdeastralizować.
– Ile razy można, panie generale?
– Żebyście tego w złą godzinę nie wymówili – powiedział ponuro archanioł i zamyślił się.

– Ja nie mam kompetencji w kwestiach militarnych – odezwał się Aslak – ale my z przyjaciółmi niedawno dyskutowaliśmy o skrzynkach i semantycznie spokrewnionych pojemnikach. I doszliśmy do wniosku, że najpraktyczniej jest korzystać ze szkatułek. Bo, widzi pan generał, po odpowiednio długim przetrzymaniu w szkatułce wypuszczona z niej zawartość spełnia życzenia. Co prawda tylko trzy, ale jak odpowiednio sformułować, to wystarczy.

– Zgadza się. Takie prawo natury – potwierdził święty Edgar.
– W nagłych przypadkach przy braku szkatułki można posłużyć się butelką – uzupełnił Richard. – Tylko trzeba dobrze zakorkować.
– Hm. Wy, Northbridge, całkiem do sensu mówicie, chociaż z papierów wynika, że inteligencję macie minimalną. Butelkę to rzeczywiście nawet przy braku amunicji można nabić.
– W butelkę – poprawił Aslak, ale nikt na niego nie zwrócił uwagi.

Na wojence ładnie, kto Szefa uprosi, żołnierze strzelają, żołnierze strzelają, a Szef kule nosi... – zanucił niezupełnie na temat porucznik Jean.
– Nosi, a jakże, ale uprosić nie sposób... Amunicji też nam nie przydzielili – poskarżył się sierżant. – Tylko te symulacje i symulacje. Chodzą słuchy, że skrzydła trzeba będzie do magazynów zdawać, tylko na defilady będą je przydzielać. Niedługo i butelki będą wirtualne.
– Na to nie pozwolimy. Butelek będziemy bronić jak niepodległości – oświadczył archanioł. – To wam, żołnierze, obiecuję. W ostateczności wprowadzimy stan wojenny. Dopić, nabić butelki i odlot!
– Eheee! Nieeech żyjeee! – krzyknęły entuzjastycznie anioły.

– Panie generale – pan Staszek z niejakim zakłopotaniem wytarł ręce w fartuch – ja sympatyzuję z armią i czuję się tą wizytą zaszczycony, ale stanu wojennego jeszcze nie ma i to jest obiekt cywilny. Ja się na taką rekwizycję nie zgadzam. Nie o butelki chodzi, tylko... – wskazał dramatycznym gestem na stodołę.
– Niech im Serafin każe te drzwi na nowo zamontować – powiedział wielkodusznie generał.

Odcinek 37: Król, tarcza i skrzynka

– To se pan generał zgrabnie poradził – powiedział sierżant, a reszta aniołów dodała z uznaniem: – Eheee!

Smok grzecznie wykonywał Richardową komendę „Zdechł smok!”, ale nie mógł powstrzymać merdania ogonem i łypania okiem w oczekiwaniu na kolejną rzodkiewkę.

– Tak se tylko myślę, co by było, jakby on tresowany nie był – dodał sierżant.
– Eheee! – zgodziły się antyterrorystyczne anioły.
– Serafin nie ma myśleć – odparł surowo archanioł Michał. – Od myślenia jest sztab. Ile razy wam, młoty, na szkoleniach mówiłem, że na nietresowanego smoka idzie się z tarczą?
– Ale, z przeproszeniem pana generała, tarcz nam nie chcą przydzielić.
– Eheee!
– I słusznie, bo Szef jeden wie, co byście nawyrabiali, jakbyście się bezpieczni poczuli. Nie dyskutować, Serafin. Frontowego mnie nalejcie.
– To chłopakom chyba też, panie generale? Dla utrzymania moralności? – zasugerował porucznik Jean.
– Eheee!!!! – rozległo się entuzjastycznie.

– Siad, Celestyn. Możesz biegać – Richard rzucił smokowi ostatnią rzodkiewkę. – Pobaw się z Kiciusiem.
– Ehee! – sapnął smok i bardzo ostrożnie trącił Kiciusia nosem. Mimo ostrożności dostał łapą po pysku, ale wcale się nie obraził. Wkrótce w najlepszej komitywie zaczęli turlać między sobą żółwia, któremu widać to się podobało, bo szczerzył ząbki w uśmiechu.

– Fajno tu, flaczki smaczne, zwierzyna sympatyczna – pochwalił archanioł. – Dobrze mi ta walka zrobiła. Agresję sobie wyładowałem. Bo ostatnio to już z nerw wychodziłem. Najpierw z tą Apokalipsą: ogłaszają termin, znowu odwołują i tak na okrągło. Z sekcją islamską to samo: a to mamy interweniować, to nie mamy. Piotrek jest za interwencją, on, między nami mówiąc, to jednak syjonista, ale Szef uważa, że jak chcieli autonomii, to niech mają i niech Allach sobie decyduje, co z tym bajzlem robić. A jemu akurat decydowanie w głowie, przecież on tylko po pornoklubach łazi, jak ten szwedzki król. Tylko lepiej ma od króla, bo jemu nikt zdjęć się nie odważy zrobić.

– Taki z tego króla i król. Cesarzowi tak się jego przodek podlizywał, że na samo wspomnienie rzygać się chce – zauważył Bazil. – Ja cesarza generalnie szanuję, ale w tej sprawie błąd popełnił. Jeankowi by się tron Szwecji dużo bardziej należał. I pochodzenie, i wygląd... Ale kurdupel zawsze prędzej się do władzy dorwie.

– Ale się i prędzej doigra – stwiedził hrabia Filip.

– Chyba można przerwać nagranie, panie generale? Sprawa jasna – odezwał się sierżant Serafin. Spod munduru wysunęła mu się czarna skrzynka o barwie dojrzałej pomarańczy.

czwartek, 2 czerwca 2011

Odcinek 36: Znowu smok

– Wszyscy wygrali, każdy na swój sposób – obwieścił święty Edgar.

Edzio podał bestii wieńce ze stokrotek, a bestia rozmieściła je na głowach zwycięzców z radosnym porykiwaniem. Orzeł załopotał skrzydłami najładniej, jak potrafił, a Ian zadął w trąbę.

– Co się tu dzieje, na ogon Lucyfera? – rozległ się stentorowy okrzyk. Na placyku przed tawerną pojawił się archanioł Michał na czele zamaskowanego oddziału aniołów antyterrorystycznych. – Trąby, bestia... Sir Sleighstone! Poruczniku de Saint-Pierre! Nie było rozkazu rozpoczynania Apokalipsy!

– My tylko obchodzimy Dzień Dziecka – bąknął Ian.
– I bronimy wartości chrześcijańskich – dodał święty Edgar.
– A... nie zauważyłem księdza – zreflektował się archanioł. – Jak to, to i ksiądz w tym uczestniczy? Ksiądz uczęszcza do takiej mordowni?
– Tylko nie mordownia – odezwał się od drzwi tawerny pan Staszek. – Takich sznycli, jak u mnie, to i w kantynie sztabu panu generałowi nie podadzą.
– Melduję, panie generale, że to prawda – powiedział porucznik Jean. – Sznycle jak na kongresie wiedeńskim, słowo daję. Można na nich usiąść w białych spodniach od galowego munduru i jednej plamki nie będzie.
– Z jakiego powodu siadacie na sznyclach, poruczniku? – archanioł Michał był trochę zbity z tropu, ale starał się to ukryć pod profesjonalnym tonem.
– A na czym miałby siadać oficer, melduję posłusznie, panie generale? – włączył się Bazil. – Na schabowym z kapustą? I do tego w galowym mundurze? Toż to byłby wstyd dla armii.
– Szeregowy odezwał się niepytany – skarcił Bazila archanioł.
– Z obowiązku ordynansa, panie generale – wyjaśnił Bazil. – Moim zadaniem jest dbać o o honor munduru. Pan generał sobie wyobraża, co to by było, jakby każdy oficer siadał na schabowych kotletach? Albo, Szefie odpuść, na flaczkach?
– Hmm... Na flaczkach zdecydowanie siadać nie należy – zgodził się archanioł. – A są flaczki?
– Wedle rozkazu, są, panie generale – zameldował pan Staszek.
– To ja sprawdzę, czy dosyć w nich majeranku – powiedział zdecydowanie archanioł i skierował się do drzwi tawerny.
– A nie, nie – pan Staszek zagrodził mu drogę. – Najpierw frontowego. Trzeźwych generałów u mnie do kuchni się nie wpuszcza. Kuchnia w tawernie to, nie przymierzając, jak kokpit w samolocie.

***

– Nie powalczyłby sobie pan generał ze smokiem? – zaproponował Richard po dwóch porcjach flaczków i nieco większej liczbie frontowych. – Tak dla wprawy. Nie gryzie.


– Smoooka, wujek, smooka! – wrzasnęły chórem umorusane lodami i keczupem aniołeczki.
– Pan generał pokaże, jak to się robi, bo my ciągle na tych symulatorach trenujemy, a jak coś zrobimy w realu, to zaraz nas chcą wsadzać do ZOO – odezwał się sierżant antyterrorystycznych aniołów. – Melduję posłusznie, demoralizacja od tej symulacji, panie generale.
– Celestynie! – zawołał Richard i zagwizdał. – Hubercik, skocz do ogródka po rzodkiewki!

środa, 1 czerwca 2011

Odcinek 35: Wielki turniej

– Wy tu znowu? – mruknął hrabia Filip na widok dwóch aniołeczków.
– Przecież dzisiaj Dzień Dziecka – odparł Hieronimek. – Mama powiedziała, że możemy się bawić, gdzie chcemy i w co chcemy.

– Mama to czasami nie wie, co mówi – westchnął Ian. – To w co się bawicie?
– W turniej, z wujkiem Rysiem – wyjaśnił Antoś. – Wczoraj to była tylko rozgrzewka.
– I wujek Rysiek prosił, żeby pana Stasia zapytać, czy może przygotować lody na podwieczorek. Dla zwycięzców i pokonanych, sprawiedliwie. Wujek zapłaci. I koktajle dla bestii, wujek mówił, że pan Stasio wie, jakie.
– To i bestia tu przylazła? Nie przestraszyliście się? – zatroszczył się Ian.
– Spoko, tata. Pani Słowackiej to się czasem można przestraszyć, ale bestia jest w porzo – zapewnił Hieronimek. – Bestia będzie damami serca. Bo Elka nie chce być damą, ona też chce być rycerzem. Więc nas z wujkiem Ryśkiem jest siódemka, a bestia ma siedem głów i wszystko pasi.
– Pasuje – poprawił automatycznie Aslak.

– Wujka Edgara nie widzieliście? – spytał Ian.
– Wujek Edgar też się z nami będzie bawił. Będzie sędzią. Na pewno da bliźniakom czerwone kartki, hi, hi – poinformował Antoś. – Aha, mówił, że można jeść mizerię, bo ogórki już uzdrowione. Nawet żółwiowi można dać.
– Będzie miał Pawełek radosny Dzień Dziecka – ucieszył się Edzio.

– No to się bawcie – skonkludował Ian. – Będą lody i Cola, tylko jej na jarzyny nie rozlewajcie. Na kolację funduję pizzę.
– Dziękujemy, tato – uśmiechnął się przymilnie Hieronimek. – Ale, widzisz... co to za turniej, jak nikt nie zadmie w trąbę? A ty masz takie duże płuca...
– Dobra, dobra, przyjdę i zadmę. Widzicie, małe dziecko, a prawidłowo ocenia moją posturę – powiedział z satysfakcją Ian.
– I minstrele muszą być i śpiewać na chwałę dam. A pan Aslak tak ładnie gra na lutni, a pan porucznik i pan Bazil tak ślicznie śpiewają – dalej przymilał się Hieronimek.
– I wcale nie tylko po wódce, i wcale z nich nie są pedały zatracone – uzupełnił Antoś.
– Przyjdziemy, pewnie, że przyjdziemy – zapewnił porucznik, źle ukrywając zadowolenie. – No, biegnijcie.

Aniołeczki nie kwapiły się do wyjścia.

– A orła możemy pożyczyć? – spytał nieśmiało Antoś.
– Nie dam stworzenia na poniewierkę – zaprotestował pan Staszek.
– My mu nic nie zrobimy, słowo anielskie, panie Stasiu – zapewnił Hieronimek. – My go chcemy tylko po to, żeby łopotał skrzydłami nad głową zwycięzcy. To by zaj... zaiste elegancko wyglądało, prawda?
– Skoro tak ładnie prosicie – mina pana Staszka złagodniała. – Pobawisz się z dziećmi, Wiktor?
– Tatar i dwie sety – postawił warunek orzeł i wylazł zza bufetu.
– Pan jest fajny, panie Stasiu, wcale nie zapijaczony knajpiarz – stwierdził Antoś. – Lecimy.

– Zaraz, zaraz... A dla mnie i Filipa nie ma żadnych funkcji? – spytał biskup lekko urażonym tonem.
– Hmm... Jak gramy w Chińczyka i ktoś oszukuje, to tata zawsze mówi. „Nie szwindluj jak Garrick na turnieju” – powiedział z namysłem Antoś.
– Zamknij się, debilu – uciszył brata Hieronimek. – Wujek Filip i ksiądz biskup będą ambasadorami. To dodaje tego, jak mu tam... splendoru. Wujek będzie ambasadorem przyjaznego mocarstwa, a ksiądz biskup wrogiego, dobra?
– Mogę być – wielkodusznie zgodził się biskup.

– A propos wrogiego, he, he, przypomniał mi się Godfryd z Nottingville – powiedział Ian. – Frydek na niego w garnizonie mówili. Pojechał raz niby na święta do domu i gdzieś się zawieruszył, prawie rok go nie było. Wraca, król go bierze na dywanik, pyta, gdzie był i co robił. „Walczyłem z wrogami najjaśniejszego pana na Południu” – odpowiada służbiście Godfryd. – „Biłem ich, łupiłem, ogrywałem w kości, bezcześciłem ich niewiasty.” Król się zdziwił: „Ale ja nie mam wrogów na Południu.” A Frydek na to: „Teraz już masz, panie.”

– Dobre, ale ja tę samą historię słyszałem o Geoffreyu Foresterze – zauważył hrabia.

– Bo Forester zawsze wszystkich małpował.

– A o mnie znowu wszyscy zapomnieli – szepnął Edzio.
– Wujek nazbiera kwiatków – zaproponował Antoś. – I uplecie wieńce dla zwycięzców. Nikt tego lepiej od wujka nie zrobi. Mama na wujka mówi „literacki impotent”, ale wcale nie ma racji.
– Dobra, idziemy na turniej! Dalej, dzieci, w gęęęsty szyk! – zakomenderował porucznik.
– Leć, nasz orle, w góóórnym pędzie! – podjęły aniołeczki, a orzeł się dostosował.
***
Wkrótce zabrzmiała trąba, trzej minstrele wykonali na cześć dam – i przy ich spontanicznym udziale – utwór „Pobór na dziewczynki”, a potem Ian wygłosił:
– Szlachetne damy, szanowni panowie! Rozpoczynamy wielki turniej w obronie chrześcijaństwa. Jako pierwsi skrzyżują miecze Hubert i George Sleighstone...
– Tato, a kto ma bronić wartości chrześcijańskich: Hubert czy Jurek? – pisnął Antoś.
– Obaj, gówniarzu – syknął ze zniecierpliwieniem Ian.